
Dla niektórych jedno z pierwszych dań, które sami nauczyli się robić. Dla mnie przez lata terra incognita.
W ich stronę pchnęły mnie dopiero eksperymenty z mąką. I tak oto kilkanaście litrów ciasta naleśnikowego później wiem, że mąka kokosowa bardziej sprawdzi się w omlecie, ta z topinamburu w pulchnych plackach, a mąka z żołędzi to naleśnikowa męka. Z mąki gryczanej naleśniki smażyły mi się raczej grube jak na naleśnikowe standardy, choć z wytrawnym farszem smakowały naprawdę dobrze. Jednak to naleśniki z mąki ryżowej sprawiły, że chce mi się do nich wracać. Ach, i nie sprawdza się przy nich zasada, że pierwszy jest zawsze do wyrzucenia. Wszystkie wychodzą ładnie. 🙂
Składniki:
- 1 szklanka mąki ryżowej
- 2 jajka (najlepiej zerówki)
- 1 szklanka mleka
- pół szklanki wody mineralnej gazowanej
- szczypta soli
- łyżka oleju (np. kokosowego)
- odrobina oleju do smażenia
Składniki miksujemy na gładką masę. Odstawiamy na kwadrans. Na patelnię wlewamy odrobinę oleju np. z pestek winogron i rozcieramy na jej powierzchni papierowym ręcznikiem. Czekamy chwilę, aż patelnia się nagrzeje i zaczynamy smażenie. Niewielką ilość masy naleśnikowej rozlewamy równomiernie po całej powierzchni patelni starając się, żeby naleśniki wyszły nam ja najcieńsze. Obracamy kiedy się trochę zrumienią. Gotowego naleśnika przerzucamy na talerz, patelnię przecieramy naoliwionym ręcznikiem papierowym i powtarzamy procedurę.
Naleśniki ryżowe są delikatniejsze i lżejsze od tych z mąki pszennej. Można zjeść je z szybką domową konfiturą, fit nutellą, lekko przesmażonymi sezonowymi owocami, np. z morelą, której smak wydaje się pełniejszy po krótkim pogrzaniu, albo z miodem i podprażonymi orzechami laskowymi. W wersji wytrawnej z chrupiącymi, cieniutko pokrojonymi warzywami, ziołowym twarożkiem, albo pesto z pietruszki
